O braku zasadności argumentów przemawiających za zwolnieniem pracownika Viessmanna szef zarządu regionu „Solidarności" mówić nie chce, dodaje, że pozna je sąd pracy. Faktem jest, że człowiek, który przez 10 lat pracował w firmie, został wyrzucony na bruk zaledwie miesiąc po tym, jak został szefem związku w zakładzie.
- Mogę tylko powiedzieć, że zarzuty dotyczyły, naszym zdaniem zaniedbania są po stronie pracodawcy, a nieprawdziwe zarzuty doprowadziły do tego, że pracodawca uznał, że można zwolnić przewodniczącego naszej organizacji. To, co zostało zapisane w piśmie wypowiadającym umowę o pracę naszemu przewodniczącemu Mariuszowi Kwietniowskiemu, jest niezasadne i niezgodne z prawdą, dlatego dzisiaj protestujemy na biegu, którego sponsorem tytularnym jest Viessmann – podkreśla Bartosz Budziak, który dodaje, że co kilka lat zdarza się taka sytuacja, że pracodawca, u którego powstaje organizacja, pozbywa się właśnie w taki sposób szefa, aby zastraszyć pozostałych działaczy i zmusić do rezygnacji z bycia członkiem.
Związkowcy pod koniec tygodnia spotkali się z przedstawicielami Viessmann Legnica, rozmowy jednak zakończyły się fiaskiem. Spółka nie ma sobie nic do zarzucenia w tej sprawie.
- Jeśli chodzi o sprawę zwolnienia, zakład pracy ewidentnie rozdzielił tutaj sprawę związkową od obowiązków pracowniczych. Konsultowaliśmy tę sprawę, było naruszenie podstawowych obowiązków pracowniczych, co nie jest tajemnicą. Będziemy bronić swoich racji. Sprawę rozstrzygnie sąd. Każdy incydent związany z łamaniem obowiązków pracowniczych jest odnotowywany i wyciągane są konsekwencje w zależności od tego, jaki jest to incydent – dodaje Edyta Karamon, odmawiając jednocześnie odpowiedzi na pytanie, jak wielu pracowników zostało ukaranych zwolnieniem dyscyplinarnym.
W liczącym ponad tysiąc osób zakładzie w ciągu miesiąca do „Solidarności” zapisało się ponad sto osób. To jedyna organizacja związkowa w Viessmannie.