Marcin K. został zatrzymany przez policję 27 sierpnia ub. roku, kilka godzin po tym, jak zabił 60-letnią kobietę i 63-letniego mężczyznę w ich mieszkaniu przy ul. Głogowskiej. W areszcie przyznał się do winy. Wyznał również, że 1 lutego zamordował małżeństwo w kamienicy przy ul. Oświęcimskiej. Wówczas z jego rąk życie stracili 86-letnia kobieta i 84-letni mężczyzna.
Proces w legnickim sądzie mógł ruszyć, bo w lipcu biegli wydali opinię wg której Marcin K. co prawda posiada osobowość psychopatyczną, to jednak w momencie popełniania morderstw był poczytalny.
39-letniemu legniczaninowi grozi dożywotnia kara więzienia. We wtorek w sądzie przyznał się raz jeszcze do wszystkich morderstw. Jednocześnie odmówił składania zeznań i odpowiadania na pytania.
- Wszystkie cztery moje ofiary zginęły natychmiast i nieświadomie - oświadczył. Przez całą rozprawę już tylko milczał w skupieniu słuchając, jak sędzia Marek Regulski odczytywał jego zeznania złożone w trakcie śledztwa. A te były wstrząsające.
Okoliczności w jakich doszło do morderstw Marcin K. opisał bardzo szczegółowo i emocjonalnie. W mieszkaniu przy Głogowskiej od trzech dni wykonywał remont. Gospodyni była dla niego bardzo miła. Gotowała mu obiady, kupowała piwo. W pewnym momencie powiedział jej, że musi podjechać rowerem do domu po brakujące narzędzie.
Kobiecie się to miało nie spodobać, prosiła go by remont jak najszybciej zakończył. Wywiązała się między nimi sprzeczka, w trakcie której 60-latka wspomniała coś o nieżyjącym ojcu Marcina K. Morderca zeznał, że go obraziła, ale nie był w stanie dokładnie powiedzieć w jaki sposób, bo wypowiedziała się "zbyt inteligentnie".
Wówczas wpadł w szał i uderzył kobietę młotkiem w głowę. W sumie zadał jej 31 uderzeń. Młotkiem i nożem. W międzyczasie mordował jej 63-letniego męża, który leżał w łóżku, w pokoju obok. On otrzymał 15 ciosów młotkiem i nożem.
- Zadawałem uderzenia, by zabić. Walczyłem o to, by szybciej umarli, żeby się nie męczyli - zeznawał Marcin K. - Była dla mnie aż do przesady dobra, ale musiałem bronić dobrego imienia mojego ojca - patrioty - wyjaśniał.
"Patriotyzm" jest zresztą głównym tłem zbrodni, której dopuścił się kilka miesięcy wcześniej, 1 lutego 2015. Tego dnia zamordował z zimną krwią małżeństwo w mieszkaniu przy ul. Oświęcimskiej.
Marcin K. opowiedział w prokuraturze, że ogromny wpływ na jego wychowanie miał nieżyjący od 1,5 roku ojciec, który był zawodowym żołnierzem. To właśnie on miał mu wpoić patriotyzm. - Kocham wojsko polskie - mówił.
Pary starszych ludzi z Oświęcimskiej nie znał, ale z opowiadań "wiedział, że są zdrajcami narodu plującymi na Polskę walczącą". - Postanowiłem coś z tym zrobić. Postanowiłem zemścić się - wyjaśniał.
1 lutego nad ranem poszedł do ich mieszkania. Z drzwiami łatwo sobie poradził, bo były zamknięte na "prosty zamek nasadowy", do którego znalazł w swojej piwnicy pasujący klucz. Wszedł do środka, chodził po mieszkaniu, gdy gospodarze spali. Wtedy jeszcze ich nie zabił. Po cichu wyszedł i udał się do swojego mieszkania przy Jaworzyńskiej.
Do mieszkania swoich ofiar wrócił już z młotkiem. 84-letniego gospodarza zastał w przedpokoju. Zadał mu 12 ciosów. 86-letnią żonę mężczyzny dopadł w pokoju, gdy próbowała podnieść się z łóżka. Ją uderzył 6 razy.
- Byli ubrani w takie piżamy jak za starych czasów. Ona miała fryzurę, jak komunistyczny dygnitarz. Zabiłem ich, bo zdradzili Polskę. Taka już moja żołnierska dusza - tłumaczył się potem.
Marcin K. ma wykształcenie średnie techniczne. Jest kawalerem. Ma 15-letniego syna, ale nie utrzymywał z nim kontaktów, nie płacił na niego alimentów. Nigdzie nie był zatrudniony. Utrzymywał się z prac dorywczych. Nie był wcześniej karany.