Partia ledwie przekroczyła próg zdobywając 8,8 procent poparcia. Przełożyło się ono na jeden mandat w radzie miejskiej. Otrzymał go zresztą działacz Ignacy Bochenek z koalicyjnej Unii Pracy. Sojusz w radzie reprezentanta jednak nie ma, bo Bochenek jeszcze przed pierwszą sesją uciekł do "Porozumienia dla Legnicy".
Dawna polityczna potęga na legnickiej scenie politycznej, znalazła się na jej marginesie.
- SLD tonie i jest coraz bliżej dna. Jeśli władzy w partii nie przejmą młodsi działacze, to legnickie struktury mogą nawet przestać istnieć. Czas na rewolucyjne zmiany. Czas partyjnego betonu już się skończył - mówi jeden z działaczy Sojuszu.
Liderem wspomnianego "betonu" jest Kazimierz Hałaszyński, od wielu lat we władzach legnickiego SLD. W latach 2004-2008 był szefem partii. Po raz drugi na przewodniczącego wybrany został w 2012 roku. W marcu dobiega końca jego kadencja.
Hałaszyński nie dość, że w listopadzie sam nie dostał się do rady miejskiej, to jeszcze do wyborczej klęski poprowadził całą partię. Teraz powinien ponieść polityczne konsekwencje. Trudno jednak będzie o czymś takim mówić, bo Hałaszyński jeszcze przed wyborami zapowiedział, że na marcowym zjeździe nie będzie ubiegał się o kolejną kadencję w fotelu przewodniczącego.
W Sojuszu szykuje się więc prawdziwy przewrót. Do przejęcia władzy w partii szykują się młodsi działacze. Faworytem na stanowisko szefa partii jest Michał Huzarski. Co prawda nie jest on już radnym sejmiku wojewódzkiego, ale pozycję w SLD wciąż ma mocną. Huzarski jest w zarządzie dolnośląskim partii i członkiem jej rady krajowej.
- Jeśli będzie wola członków naszego ugrupowania, to podejmę się wyzwania i stanę na czele legnickiego SLD - mówi Michał Huzarski.