- Natychmiast kolumna pięciu aut pielgrzymkowych zjechała na pobocze. Dwoje porządkowych chwyciło tarcze do kierowania ruchem i zatrzymali ruch. Było to o tyle ważne, że do zdarzenia doszło na zakręcie i istniało niebezpieczeństwo wjechania innego pojazdu w przestrzeń wypadku - opowiada Jędrzej Rams, dziennikarz Gościa Niedzielnego, który idzie w pielgrzymce.
Pątnicy wyciągnęli z robitego samochodu dwie dziewczynki.
- Oceniam, że byliśmy tam jakieś 20-30 sekund po wypadku. Ludzie byli jeszcze w pojeździe. Dopiero jak podbiegłem do samochodu, kierowca z niego wysiadał. Razem z nim zacząłem wyciągać pasażerów. Była to dwójka dzieci. Okazało się, że kierowca jest jednak w szoku. Nie działał zbyt logicznie, był bardzo chaotyczny. Ktoś z naszych wezwał karetkę. Nagle zobaczyłem, że spod pojazdu zaczęło się dymić. Krzyknąłem, żeby nasi wyciągnęli swoje gaśnice z pojazdów. Niestety, pięć gaśnic zużyło się w ciągu minuty. Nie było możliwości ocalić samochodu - relacjonuje Piotr Baszczyn, kierowca pielgrzymkowego samochodu patrolowego.
Straż pożarna i pogotowie na miejscu wypadku pojawiły się po kilkunastu minutach. A pielgrzymi ruszyli w dalszą drogę.
W legnickiej pielgrzymce na Jasną Górę idzie ponad 1000 wiernych. Do celu dotrą 7 sierpnia.
Źródło: Gość Niedzielny (legnica.gosc.pl)